Koreańscy koledzy Stefana Lempieckiego z Technikum Rybackiego w Giżycku
Kolekcja zawiera dwa listy napisane do Stefana Lempieckiego przez jego koreańskiego kolegę z Państwowego Technikum Rybackiego w Giżycku oraz zdjęcia z tego okresu.
Wspomnienie Stefana Lempieckiego o koreańskich kolegach z klasy.
Mając przekroczoną osiemdziesiątkę spróbuję przypomnieć sobie wydarzenia sprzed sześćdziesięciu siedmiu lat. Dla człowieka w moim wieku to niesamowite wyzwanie, ale spróbuję przypomnieć co mi zostało w pamięci z tamtych lat.
Był początek września 1953 r., tuż po rozpoczęciu roku szkolnego w Technikum Rybackim w Giżycku przy ul. Kościelnej 3. Dyrektor Jan Hajchel oznajmił nam, że będą z nami uczyli się dwaj Koreańczycy. Prosił o zaopiekowanie i udzielenie im pomocy koleżeńskiej. Byliśmy bardzo ich ciekawi: jacy są, jak dogadamy się itd. Kilka dni później przyjechali Tian Sam – Gyn i Han Man – Gen. Byli ubrani w tradycyjne niebieskie uniformy. Dyrekcja postarała się o nową odzież dla nich, dostali na początku kieszonkowe, a później stałe stypendium. Ulokowano ich w internacie przy alei Wojska Polskiego w budynku dawnej poniemieckiej Szkoły Rybackiej. W naszym Technikum były dwie klasy pierwsze - „A” – w której byli uczniowie rokujący większe szanse na pilność w nauce i klasa „B” dla tych bardziej opornych. Ja byłem niestety w tej drugiej.
Nowi koledzy mieli początkowo duże problemy w opanowaniu języka polskiego. Musieli korzystać ze słownika koreańsko – rosyjskiego a następnie z rosyjsko – polskiego. I na odwrót. Bardzo pomagała im w nauce „rusycystka” pani Adela Koszewska. W pierwszych tygodniach komunikowaliśmy się z nimi jedynie „migowym”. Wzajemna sympatia sprawiała, że opanowanie naszego języka szło im stosunkowo szybko i coraz łatwiej było z nimi się porozumieć. Natomiast w matematyce to my od nich braliśmy „korepetycje”. Nic dziwnego, ponoć zostali wybrani z najzdolniejszych.
Do młodszego zwracaliśmy się Man Gen a do starszego Czan. Z tym drugim zaprzyjaźniłem się. Często bywał w moim domu na obiadkach, które mu smakowały. Bardzo chwalił potrawy przygotowane przez moją mamę. W rozmowach przekornie pytaliśmy co sadzi o urodzie Polek. Odpowiadał - nasze ładniejsze, wasze wszystkie mają…. „długie nosy”– co powodowało, że zanosiliśmy śmiechem. Z Czanem można było rozmawiać szczerze i na każdy temat, z Man Genem nie za bardzo. Widać było, że trzyma się „dyrektyw”. Nie mógł pogodzić się z tym co robią Amerykanie w Korei. Dlaczego tyle ginie niewinnych, niszczą ich kraj itd. Opowiadał o niesamowitej ofiarności rodaków. Mimo, że brakowało im broni to potrafili z ckm-u zestrzelić samolot w locie koszącym.
Nasi koledzy nie raz nam udowodnili, że pochodzą z narodu bardzo zdyscyplinowanego. Była sroga zima, podczas zajęć ciągnęliśmy ręcznie niewód pod lodem . Byliśmy przemarznięci i głodni, zgrabiałe ręce ogrzewaliśmy wsadzając do przerębli! Po wyciągnięciu niewodu ważące kilkaset kilogramów sieci należało rozwiesić do suszenia. „A do diabła” i porzuciliśmy je na ziemi. Już zbieraliśmy się do pójścia do domu, gdy zobaczyliśmy jak nasi mali koreańscy koledzy zostają i rozwieszają sieci. Zrobiło nam się bardzo wstyd. To było przykre dla nas porównanie ich mentalności z naszą
Po maturze w maju 1957 r. zaproponowałem Czanowi, aby na kilka dni zatrzymał się u mnie w domu. Niestety nie doszło do tego. Moi koreańscy koledzy musieli w trybie natychmiastowym przybyć do ambasady. Po wyjeździe jakiś czas korespondowałem z Czanem. Wysłałem kilka listów i paczkę z polskimi gazetami. Rok później pojechałem do ojca w Anglii. Z Londynu wysłałem do Czana list i pocztówkę. Od tego momentu korespondencja urwała się. Mam przeświadczenie, że był to chyba mój wielki błąd. Dręczą mnie wyrzuty, czy aby tym listem i kartką pocztową nie zaszkodziłem mojemu sympatycznemu koledze z Północnej Korei.